Niesamowite doznania
Oczywiście inne przynęty też wchodzą w rachubę – duże wirówki nr 4 lub 5, większe modele pływających woblerów, szczupakowe gumki z dużą główką i tak dalej. Ja jakoś ciągle mam jednak największe przekonanie do gnoma, a wiadomo, że wiara w skuteczność przynęty jest najważniejsza. Wtedy zupełnie inaczej się łowi – wytrwale i systematycznie, bez niepotrzebnej (moim zdaniem) straty czasu na zmianę przynęty. Tak jest jednak tylko w przypadku katuszki; jeżeli nie mam brań podczas spinningowania na lekki sprzęt, sprawdzam wszystkie przynęty sztuczne ze swoich zapasów. Wróćmy jednak do katuszki. Każdy etap kontaktu z rybą jest niesamowitym doznaniem. Korbka jest stosunkowo mała (są dwie do wyboru) i często się zdarza, że szczupak wyrywa ją z ręki podczas gwałtownego brania. Ależ boli takie niespodziewane uderzenie po palcach! Trwa to jednak tylko ułamek sekundy. Pozostałe palce ręki szybko opanowują sytuację i wyhamowują coraz szybciej kręcący się bęben kołowrotka. Zbyt opieszała reakcja kończy się natychmiastowym powstaniem jeża, a w konsekwencji utratą ryby. Podczas holu kontroluję każdy ruch szczupaka, jestem niepodzielnym panem sytuacji. Uważam bowiem, że nie ma lepszego hamulca od… własnego palca. Każde odejście większej ryby wiąże się z koniecznością oddawania żyłki i oddaję ją, w zależności od potrzeby, silniej lub słabiej dociskając palec do obracającej się szpuli kołowrotka. Nie muszę przy tym liczyć na żaden mechanizm, zastanawiać się, czy mam dobrze ustawiony hamulec! W moim odczuciu nie ma nic piękniejszego od kontrolowanego oddawania żyłki rybie, która wprowadza do holu, jak ja to nazywam „element walki”. Muszę jednak dodać, że spinningowanie katuszką wiąże się z pewnymi niedogodnościami. Jak już wspomniałem, rzuty oddaje się bocznymi wymachami kija. Niezbędne jest więc do tego celu trochę wolnego miejsca (praktyka dowodzi, że na jednej łódce może łowić obok siebie tylko dwóch takich spinningistów jak ja). Poza tym zaraz po rzucie osoba praworęczna musi przełożyć kij do lewej ręki (kołowrotkiem do góry) i dopiero wtedy można zacząć kręcić korbką (prawą ręką). Trzymając stopkę kołowrotka pomiędzy palcami, rolę prowadnicy równomiernie układającej żyłkę na bębnie kołowrotka pełnią palec wskazujący i kciuk lewej ręki.
Jesienny Wałpusz
Sekcja multiplikatorów powstała, gdy sztuki spinningowania katuszką zapragnął nauczyć się Janek, mój serdeczny przyjaciel ze studiów. Po kilku wspólnych wyprawach na ryby zaczął przebąkiwać, że chętnie by spróbował łowić tak samo jak ja, że moglibyśmy stworzyć jeszcze bardziej zgrany duet pogromców szczupaków, sekcję multiplikatorów. Na planowaną na jesień wyprawę na szczupaki pojechaliśmy już obydwaj z „multiplikatorami”. Wcześniej podarowałem Jankowi jedną z moich zapasowych katuszek, co prawda osadzoną tylko na tulejce, a nie taką jak moja, której dorobiłem dwa precyzyjne łożyska, ale zawsze katuszkę. Po ostatnim instruktażu i ostrzeżeniu przyjaciela, co go za chwilę czeka, opuszczamy kotwicę. Obydwaj jesteśmy bardzo podnieceni, gdyż w tamtych latach w jeziorze Wałpusz naprawdę dobrze
brały szczupaki. Rzucamy równocześnie, każdy w swoją stronę. Efekt był do przewidzenia – Janek natychmiast łapie jeża, siada i zaczyna rozplątywać żyłkę, natomiast ja, po kilkunastu obrotach korbką czuję delikatne szarpnięcie, zacinam i oto mam szczupaka. – Jest! Całkiem niezły – informuję mojego towarzysza. Spokojnie odkłada wędkę, chwyta za podbierak i po chwili ryba jest już w łódce. Gratuluje mi i w wielkim pośpiechu wraca do rozplątywania żyłki. Wiadomo – biorą, a więc trzeba się spieszyć. Uśmiercam rybę, wkładam ją do siatki, drugi rzut i… siedzi! Janek ponownie odkłada wędkę i bez słowa pomaga mi w podebraniu zdobyczy. Nie pamiętam już zbyt dokładnie, czy kolejny szczupak wziął mi w następnym rzucie, czy po dwóch. Przyjaciel oczywiście po raz kolejny oderwał się od swojego jakże relaksującego zajęcia, pomógł mi, ale jakimś dziwnym trafem odebrało mu na dłuższy czas głos – nie odzywał się do mnie prawie przez godzinę. Doskonale domyślałem się, co się wtedy działo w jego wędkarskiej duszy. Mnie też krew by zalała, gdybym musiał walczyć z poplątaną żyłką, a tu w tym czasie szczupaki biorą jak oszalałe. Jak już wspomniałem moja przygoda z katuszką trawa do dziś. Nie zamienię tego kołowrotka na żaden inny i to za żadne skarby świata. Swego czasu próbowałem łowienia na dobrej klasy „normalny” multiplikator, ale to już nie było to. Co prawda rzucanie jest znacznie łatwiejsze niż katuszką, ale jakże niewielkie okazało się wyczucie pracy przynęty! Katuszka odwzajemniła moją miłość. Zaliczyłem na nią mój dotychczasowy rekord życiowy w szczupaku (11,2 kg, 110 cm długości), kilka siódemek, piątek, trójek i dwójek nawet nie zliczę, słowem kilkaset ładnych zębaczy. Każdy z sekcji multiplikatorów, a jest nas w tej chwili trzech, ustanowił na tym sprzęcie swoje dotychczasowe rekordy (po największym szczupaku mojego ojca, rybie o masie 9,4 kg, którą podbierałem ręką, do dziś mam blizny na palcach). Doszło nawet do tego, że każdy szczupak, nawet duży, złowiony na spinning z normalnym kołowrotkiem wydaje mi się mniej godny uwagi. Prawdziwa frajda to puczuć to wspaniałe szarpnięcie i nie dać sobie wyrwać korbki z ręki, pozwolić rybie, jeżeli na to zasługuje postawą podczas holu, na kilka odejść „hamowanych palcem” oraz bezpośrednio czuć każdy element walki, gdyż jak już wspomniałem, łowiąc z katuszki, wędkarz ma zawsze bezpośredni kontakt z rybą.
Mam cichą nadzieję, że może ktoś z Was spróbuje kiedyś opanować tak zachwalaną przeze mnie technikę łowienia szczupaków. Jeżeli tak, na pewno nie pożałujecie i możecie być pewni, że szybko poczujecie ogromną satysfakcję z łowienia drapieżników na spinning w stylu retro…