Marcus, uważa, że podczas łowienia karpi lub szczupaków na małe haczyki (kotwiczki), energiczne zacięcie może doprowadzić do utraty ryby. Czy ryb nie powinno się zacinać?
Rewolucyjne wynalazki ostatnich lat zupełnie odmieniły całe wędkarstwo gruntowe. Nowe przynęty i techniki, takie jak kulki proteinowe na karpie lub martwe ryby na szczupaki, obaliły za jednym zamachem tuziny starych poglądów. Mimo to, w praktyce wędkarskiej nadal spotyka się wiele tradycyjnych zachowań – częściowo dlatego, że rzeczywiście przynoszą one dobre efekty, częściowo dlatego, że nikt nie zastanawia się nad ich sensem. W moim przekonaniu najbardziej tradycyjnym zachowaniem się wędkarza jest „odruch” zacinania biorącej ryby. Tak, tak, chciałbym tu poddać w wątpliwość celowość zacinania, szczególnie podczas łowienia nowoczesnymi metodami z gruntu. Uważam bowiem, że w wielu przypadkach zacięcie jest nie tylko zbędne, ale wręcz niepożądane i może doprowadzić do utraty ryby. Nie zrozumcie mnie jednak źle. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że są takie techniki wędkarskie, jak chociażby spinningowanie, które niejako „wymuszają” na łowiącym natychmiastowe zacięcie w momencie brania. Są jednak też takie sposoby łowienia, i o nich będzie mowa, w których zacięcie zbyt często ma nieprzyjemne następstwa i jest w sumie tylko zbędnym przyzwyczajeniem zakorzenionym w umysłach wędkarzy wiele lat temu. „Zacięcie zwane też przycięciem” – przynajmniej tak wyczytałem w podręczniku, z którego uczyłem się wędkarstwa – „wykonywane jest w celu wbicia ostrza haczyka aż po zadzior w pysk biorącej ryby”. Być może w czasach mojego pradziadka i ówczesnych, niezbyt ostrych haczyków, było to słuszne, jednak dzisiaj wszystko wygląda zupełnie inaczej. Łowimy przecież na mniejsze i przede wszystkim znacznie ostrzejsze haczyki niż kiedyś. Obserwując wielu kolegów wędkujących metodą odległościową, często odnoszę wrażenie, że „startujący” z wody w momencie energicznego zacięcia spławik, za chwilę gdzieś odleci. Energiczne zacięcie biorącej ryby jest głęboko zakorzenionym odruchem i to nawet wtedy, gdy do przyponu dowiązany jest haczyk nr 14, tak ostry, że sam wbija się w palec już w momencie zakładania białych robaków.
Mniejszy ostrzejszy
Superostrość preferowanych przeze mnie haczyków pozwala mi wykorzystać prawie każde branie i to bez konieczności wykonywania klasycznego zacięcia. Wystarczy tylko, że naprężę płynnym ruchem żyłkę, a haczyk sam wbija się w pysk ryby. Nie chodzi mi tu jednak wcale o mniejszą siłę zacięcia. Uważam bowiem, że w wielu sytuacjach powinniśmy zupełnie zrezygnować z zacięcia. Zacznijmy od szczupaka, czyli od ryby, która każdemu tradycyjnemu wędkarzowi kojarzy się z koniecznością atomowego zacięcia – po braniu szczupaka należy chwilę odczekać, a potem ciąć, aż kij się wygnie. Początkowo ja także tak myślałem.
O tym, że zacięcie zupełnie nie „pasuje” do nowoczesnych metod wędkowania, po raz pierwszy przekonałem się dopiero podczas łowienia szczupaków w pewnej leniwie płynącej szwedzkiej rzece. Zamontowałem wielokrotnie sprawdzony już systemik z dwoma kotwiczkami nr 6 i 8,45-centymetrowy metalowy przypon i 20-gramowy przelotowy ciężarek w kształcie gruszki. Przynętą był martwy śledź, którego „położyłem” na dnie na granicy nurtu, dokładnie pod zwisającymi nad wodą gałęziami przybrzeżnych drzew. Poprzedniego dnia stwierdziłem w tym miejscu obecność kilku głodnych drapieżników.
Zacięcie „na dziesięć”
Po pewnym czasie, zgodnie z oczekiwaniami, szczytówka wędki zaczęła drgać, pospiesznie otworzyłem więc kabłąk kołowrotka. Ryba zaczęła wyciągać płynnym ruchem żyłkę, natomiast ja rozpocząłem swoją tradycyjną odliczankę. Podczas łowienia szczupaków na martwą rybę zacinam zawsze po dziesięciu sekundach od momentu zaobserwowania brania. Dzięki temu prawie nigdy nie kaleczę niewymiarowych ryb, gdyż mały szczupak nie jest w stanie w tak krótkim czasie połknąć dużej przynęty i nawet jeżeli go zatnę, to zawsze zapina się on tylko za pysk. Doliczyłem więc do dziesięciu, zamknąłem kabłąk, poczekałem aż oddalająca się ryba napręży żyłkę i zaciąłem. Szczytówka natychmiast wygięła się w piękny pałąk, a ja zacząłem przezornie rozglądać się już za podbierakiem. Zaoszczędzę sobie tych przykrych wspomnień, więc powiem tylko, że po kilku sekundach szczupak spadł mi z kija. Cóż, stało się. Co prawda strata holowanej ryby nie jest zbyt przyjemna, nie oznacza jednak, że tego dnia nic już się nie złowi. Uzbroiłem więc następnego śledzia i zarzuciłem go dokładnie w to samo miejsce. A może szczupak powtórzy? Nigdy nic nie wiadomo… Myślałem akurat o przyjemnym cieple w naszym wynajętym domku, gdy nagle żyłka na drugiej szczupakówce ożyła. Tym razem nie chciałem popełnić już żadnego błędu – odczekałem pd braniu znacznie dłużej niż zwykle i silnie zaciąłem. Nie chcąc przedłużać powiem tylko, że tego dnia wróciłem z ryb o kiju. Drugi szczupak zerwał się już w momencie zacięcia.
Wymiana kotwiczek
W domu wymieniłem obydwie kotwiczki systemiku na większe (nr 4). Następnego ranka efekt był dokładnie taki sam – znowu puste branie! Na dobrą sprawę mógłbym oczywiście przejść po tym wszystkim do porządku dziennego, gdyż każdy wędkarz traci od czasu do czasu jakąś rybę, ale trzy puste brania pod rząd? Tego było już trochę za wiele. Łowiąc karpie przyzwyczaiłem się do dużej skuteczności zacięć. I to właśnie pomogło mi wpaść na pewien zbawienny pomysł… Ostatniego dnia urlopu miałem swoją wymarzoną ostatnią szansę. Żytka szybko uciekała do wody, a ja z premedytacją popełniłem największy błąd każdego początkującego wędkarza – zacząłem po prostu kręcić korbką. Nawijałem żyłkę na kołowrotek tak długo, aż się zupełnie naprężyła i wyczułem szczupaka. Następnie uniosłem kij do normalnej pozycji holowania, a szczupak ciągle był na drugim końcu żyłki.
I pozostał aż do samego końca. Po powrocie do domu złowiłem już w swoich ulubionych akwenach sporo szczupaków bez zacinania tych drapieżników po braniu. I tak, jak do tej pory, średnio na dziesięć brań wykorzystywałem tylko siedem, tak teraz, przy „miękkim nawiązywaniu kontaktu” bez zacięcia, moja wydajność wzrosła niemalże do stu procent.