Płycej ciągnąć!
Brania od góry? Znaczyło to, że ciągnęliśmy nasze przynęty zbyt głęboko. Te same woblery można płycej poprowadzić w wodzie tylko w jeden jedyny sposób – szybko zmieniamy plecionki o wytrzymałości 7,5 kg na plecionki o wytrzymałości 15 kg. Woda stawia grubszej plecionce większy opór i ciągnięte za łodzią woblery schodzą o metr płycej.
To było to. Łowimy jedną rybę za drugą. Henk złowił poza tym z rzutów (!) jeszcze 3 szczupaki, każdy o masie ponad 10 kg. Wszystkie ryby wzięły mu w dużej płytkiej zatoce. Przedostatniego dnia naszego urlopu odwiedził nas Jan Arends, pracujący przez sześć miesięcy w roku w Irlandii. Jan i ja łowiliśmy z lewej strony łodzi (rozłożyliśmy tylko po jednej wędce), Henk dzielnie obsługiwał dwa spinningi z prawej strony łodzi. Niezbyt lubię, gdy trzech wędkarzy spinninguje z jednej łodzi, łowiliśmy więc na trolling. Skoncentrowaliśmy się na pewnej zasłoniętej od wiatru zatoce, gdyż tego dnia prognoza pogody nie była zbyt pomyślna. Wkrótce Henk ma pierwsze branie, ale szczupak schodzi mu podczas
holu. Dziesięć minut później przyszła kolej na mnie. Czuję na wędzi-sku potężne szarpnięcie i był to początek niezwykle trudnego holu. Koledzy szybko zwijają wędki i wkrótce trzy woblery są już w łodzi. Henk siada do wioseł. Porywisty wiatr od czasu do czasu przybiera na sile. Na szczytach fal pojawiają się pieniste bałwany. Zaczyna padać grad!
Wszystko stracone?
W pewnym momencie wydaje się, że wszystko stracone. Ryba albo wobler o coś się zaczepiły. Zawada ani drgnie! Kątem oka zauważam zrozpaczone miny Jana i Heńka. Wyginam kij do granic możliwości i zaczynam silnie uderzać w rękojeść. Henk naprowadza łódź na to pechowe miejsce. To aż niemożliwe. Zaczep zaraz po braniu szczupaka? Nagle spada mi kamień z serca -murujący do dna drapieżnik rusza z miejsca. Żyłka jest wolna! Godzina jedenasta. Pierwsze pokazanie się szczupaka. Jan mało nie oszalał ze szczęścia. Nie pozwalam już drapieżnikowi na dłuższe ucieczki. Ryba jest już bardzo zmęczona. Podciągam ją do do burty i spokojnym chwytem za pokrywy skrzelowe wciągam do łodzi. Pełną parą płyniemy do
osłoniętej od wiatru zatoki.
Mierzymy szczupaka. Ryba ma 122 cm długości. Nie jest to mój najdłuższy szczupak, ale wynik jest już godny odnotowania! – Szkoda, że nie mamy ze sobą żadnej wagi -mówi Henk. – Ależ tak. mamy – odpowiada Jan. – W torbie mam nawet worek do ważenia ryb – dodaje z uśmiechem. Trzy pary oczu z najwyższą uwagą przyglądają się wskazaniu wagi. Trochę ponad 19,5 kg! Trzęsącymi się rękoma pstrykamy kilka pamiątkowych zdjęć i z największą ostrożnością wypuszczamy szczupaka z powrotem do wody. Spływając do domu – pogoda z minuty na minutę staje się coraz gorsza – Jan łowi jeszcze jednego szczupaka. Także metrowego, jednak różnica pomiędzy tą rybą. a rybą wypuszczoną niedawno do wody jest ogromna! Podczas kolacji w Cycling Herring w Ballinrobe, gdy pochwaliliśmy się moim wyczynem, dowiadujemy się, że szczupak ten jest nowym irlandzkim rekordem. Oczywiście tylko nieoficjalnie, gdyż został zważony na wadze bez atestu.
Czy czuję żal, że złowiona ryba nie jest oficjalnym irlandzkim rekordem? Ani trochę. Liczy się jedno – szczupak w dalszym ciągu pływa w jeziorze. Być może za kilka lat złowię go znowu. Może będzie miał ponad 20 kg i stanie się oficjalnym rekordem? Teraz zawsze zabieram ze sobą na ryby odpowiednią wagę z atestem…